Wyrwana w środku nocy ze snu przez agenta wrogiego wywiadu o wschodniosłowiańskich rysach (mocna żuchwa, płowe włosy, przekrwione od mrozu i bimbru oczy) i spytana, czy lubię odważne kolory we wnętrzach, w pierwszym odruchu odpowiedziałabym, że ani trochę. Po chwili, nieco ochłonąwszy (i rozejrzawszy się po mieszkaniu), sprostowałabym, że chyba jednak dość lubię. I dopiero kiedy opadłyby emocje, a po złym agencie została jedynie falująca na wietrze firanka i zapach wody kolońskiej Brutal, zadałabym sobie pytanie: co go to, cholera, obchodzi!?
Metamorfoza salonu w stylu GROWTH
– wpis gościnny przygotowany przez autorkę bloga Piąty Pokój –
Coś jednak jest na rzeczy: albo mieszkam w miejscu, które nie odzwierciedla mojego wnętrzarskiego gustu, albo moje wyobrażenie o owym guście jest zupełnie błędne. Lub też – i to jest najbardziej prawdopodobne – moje mieszkanie ożyło i zaczęło urządzać się samo. Prawdopodobnie nie mogąc znieść mojej opieszałości, decyzyjnej niemocy i labilności emocjonalnej. Myślałam, że jestem bardziej zachowawcza i nie spodziewałam się, że będę mieć tak kolorowe, odważne, trochę zwariowane wnętrza. I że wciąż będzie mi tych kolorów i tego wariactwa mało.
Wierzę, że urządzanie domu to proces, nieraz bardzo długotrwały, w którym na bieżąco testujemy różne rozwiązania, oceniamy wybory, korygujemy błędy, wciąż dopasowując wnętrza do swoich potrzeb i upodobań. A potrzeby i upodobania… Mówiąc obrazowo: nie są wyryte w spiżu. Mówiąc bardziej obrazowo: tylko krowa nie zmienia zdania. Mówiąc najbardziej obrazowo: zawsze trzeba mieć w zapasie wałek, korytko malarskie i czapeczkę z gazety.
Nasz salon, choć może stadium larwalne ma już za sobą, to motyla z całą pewnością jeszcze nie przypomina. To salon-poczwarka. Jeszcze wiele brakuje, żebym mogła go nazwać skończonym dziełem i spryskać się Dom Pérignon (z dala od źródeł prądu, wiem) przy wtórze We are the Champions. Jednak powoli, krok po kroku, zmiana po zmianie, zbliżam się do wymarzonego efektu: niebanalnego, dowcipnego, kolorowego, eklektycznego wnętrza, w którym dużo się dzieje. A najlepsze w tej zabawie w urządzanie jest to, że nie ma jednego właściwego rozwiązania i jednej jedynej konfiguracji, w której wnętrze zyskuje funkcjonalność i wygląda dobrze. Wystarczy zacząć próbować.
Za sprawą kanapy i botanicznej tapety zrobiło się u nas zielono i soczyście, ale niedawno zaczęło mi brakować jeszcze mocniejszych i bardziej zdecydowanych barw. Może i nie umiem gotować, może i wchodzę do kuchni tylko po batony z szafki, ale jako fanka włoskiej kuchni wiem jedno: nic tak nie pasuje do bazylii jak pomidor. I nic nie tak nie dopełnia energetycznej zieleni jak żywa czerwień. Metamorfoza kącika „bibliotecznego”, która wisiała w powietrzu, musiała stać się ciałem.
Nie wiem, kto to ukartował, ale paleta Tikkurila Color Now 2017 o nazwie Growth została chyba stworzona z myślą o naszym domu. Zielenie, żółć, odrobina szarości i… on. Pomidor. Do kącika książkowego wybrałam bowiem właśnie kolor Tomato – M316. Początkowo chciałam pomalować nim całą ścianę, od podłogi po sufit, jednak w porę zorientowałam się, że jako ostatnia blogerka homestyle’owa nie mam jeszcze w mieszkaniu żadnej lamperii. To niedopatrzenie wymagało skorygowania! Przez chwilę biłam się z myślami, czy biało-czerwona ściana nie będzie wyglądać zbyt… patriotycznie i nieustająco nasuwać wiadomych skojarzeń, ale potem przypomniało mi się, że miałam kiedyś znajomego, który miał na ścianie namalowaną flagę Jamajki. W tym kontekście polska flaga w Polsce wydała mi się nie taka znowu ekscentryczna i ochoczo chwyciłam za wałek.
Bardzo lubię malować farbą Tikkurila Optiva – to wyjątkowo gęsta i świetnie kryjąca farba. Znamy ją już na na tyle dobrze, że nawet nie zabezpieczyliśmy podłogi na czas malowania – szkoda czasu. Tikkurila Optiva nie pryska, nie kapie, nie brudzi, więc czas potrzebny na zabezpieczenie podłogi można spokojnie spożytkować na jedzenie rodzynek w czekoladzie lub ratowanie świata.
Nie jestem zdania, że we wnętrzu wszystko musi do siebie pasować – wolę luźne nawiązania, skojarzenia bardziej niż dublowanie tych samych motywów, barw i wzorów. Ale apetyczny Pomidor aż prosił się o powtórzenie. Wodorozcieńczalną emalią Tikkurila Everal Aqua pomalowałam więc jedno z pałętających się po domu krzeseł. Pozostałymi kolorami z palety Growth pomalowałam gliniane doniczki (Yellow Transparent – V389) i ramkę (Basilica – M384) i nie sądzę, żeby było to moje ostatnie słowo.
Patrząc na paletę Growth nie umiem uciec od pewnego skojarzenia: Mój dziadek miał na działce namiot z folii, a w nim krzaczki pomidorów: delikatne żółte kwiaty, czerwone owoce, zielone pędy zanurzone w grafitowej ziemi. Niemal codziennie wchodziłam do tej sauny, żeby zobaczyć, czy zielone pomidory dojrzały już na gałązkach. I co roku wyglądało to tak samo: pewnego dnia po prostu robiły się czerwone, ot tak. Zupełnie jak u nas w salonie: pomidory dojrzały, orzeł wylądował, frank spadł do 2,8 PLN.
Żartuję, nie spadł. Ale pomarzyć można.
Brak Komentarzy